Strona:PL Eliza Orzeszkowa-Pamiętnik Wacławy vol II.djvu/177

Z Wikiźródeł, wolnej biblioteki
Ta strona została uwierzytelniona.

du występuje mi na policzki przy tém wspomnieniu, a na serce kładzie się dłoń mroźna. A jednak wiele już lat upłynęło odtąd, wiele różnych na tym biednym świecie widziałam rzeczy! Cóż więc musiało dziać się ze mną wówczas, wówczas, gdym była tak młoda, świeża duszą, niedoświadczona, tak łatwo i uparcie wierząca!..
Na środku przedpokoju stał pan Lubomir, ubrany już w palto i w kapeluszu na głowie. Przed nim o parę kroków stała garderobiana moja, Zosia, trzymając w ręku żelazko do prasowania. On trzymał drugą jéj rękę i ciągnął ją ku sobie. A twarz jego, mój Boże! jakiż wyraz miała twarz jego! Wstrętny jakiś, brzydki, niepojęty dla mnie, ale taki, że na widok jego twarz moja oblała się ukropem, brwi ściągnęły się mimowoli, powieki kłoniły się w dół pod naciskiem niezmiernego wstydu. Nie spuściłam ich jednak, okropna przejęła mię żądza zobaczenia, usłyszenia wszystkiego.
Zosia, cała w płomieniach, wyrywała się i odwracała głowę. Pan Lubomir nie spuszczając z niéj wzroku i coraz silniéj pociągając ją do siebie, wymówił dość cicho, ale głosem, którego każdy dźwięk przeszywał me serce: Czegoż wyrywasz się, moja śliczna! takie masz piękne, filuterne oczki! pozwól, abym na nie popatrzał!
— Ja nie mam czasu, proszę pana! — odparła dziewczyna, wyrywając się z całéj siły.