Strona:PL Eliza Orzeszkowa-Pamiętnik Wacławy vol I.djvu/367

Z Wikiźródeł, wolnej biblioteki
Ta strona została uwierzytelniona.

— Dziecko! — wymówiła po chwili zniżonym od przykrego wzruszenia głosem, — to-żeś mi sama przecie mówiła, że go kochasz!
— Tak! kochałam go, ale teraz... załamałam ręce nagłym ruchem i zawołałam:
— Matko! lecz on mię nie kochał nigdy!..
Przykre wzruszenie zniknęło z twarzy mojéj matki, uśmiech znowu na jéj ustach zaigrał. Wzięła obie moje ręce i, patrząc na mnie łagodnie, rzekła:
— To dziecinne chimery, Wacławo! rozpieszczone z ciebie dziecko, a wyobraźnia twoja kapryśna jest i ognista. Zkąd ci znowu ta myśl, że pan Agenor cię nie kocha? Możeście się poróżnili chwilowo? Może powiedział ci cokolwiek, czegoś nie zrozumiała i wytłumaczyła sobie błędnie? To dzieciństwo, Wacławo! Najlepszy dowód, że on cię kocha, masz przecie w tém, że oświadcza się o twoję rękę.
Swobodnemu i lekceważącemu słowa moje uśmiechowi mojéj matki odpowiedziałam gorzkim uśmiechem ironii, który przemocą wdarł mi się na usta. Czułam, że powinnam była zebrać wszystkie me siły, aby zwalczyć złudzenie mojéj matki. Uczucie to wzmocniło mię nagle; słabość, jaką poczułam przed chwilą, zniknęła, i pewnym głosem zaczęłam mówić:
— Moja matko! Bóg dobry pozwala, aby człowiek, w najrańszéj przynajmniéj porze swego życia, zachował złudzenia cudowne, złożone w jego sercu