Strona:PL Eliza Orzeszkowa-Pamiętnik Wacławy vol I.djvu/215

Z Wikiźródeł, wolnej biblioteki
Ta strona została uwierzytelniona.

mnie i z łagodnym uśmiechem wyciągnęła do mnie rękę. Poskoczyłam i, przyklęknąwszy przed, nią pocałowałam ją w kolano. Miękką dłonią podniosła ku sobie moję głowę i długo mi w twarz patrzyła. Oczy jéj spoczywały na mnie z dobrocią i zamyśleniem, przez które, jak zwykle bywało u niéj, przebijał się smutek. Ogarnęło mię rzewne ku niéj przywiązanie, a przy tém wzrok jéj ośmielił mię.
— Babciu — rzekłam — powiedz mi, proszę, o czém myślisz, patrząc na tę klatkę z ptakami i na kawałek tego nieba, co przez szybę do twego pokoju zagląda?
Kilka sekund nie odpowiadała, potém przesunęła z pieszczotą dłoń po mojéj twarzy, oczy jéj znowu w klatce utkwiły i zwolna wyrzekła:
— Ptaki, zamknięte w kunsztownie urobionéj i kwiatami zdobnéj klatce, śpiewające do nieba i swobody, które widzą z dala, to, moje dziecko, obraz naszego życia.
— Jakto, babciu, naszego? — spytałam, nie rozumiejąc w całéj rozciągłości myśli jéj wyrazów.
Milczała chwilę, potém patrząc ciągle na klatkę i niebo, mówiła jakby do siebie:
— I ja niegdyś, tak jak ty, byłam młodą... jak ty, urodziłam się w sferze po za któréj granice wyjść mi nie pozwoliły zwyczaje... pragnęłam nieraz przekroczyć te granice, rozejrzéć się po świecie szerokim, znaléźć gdzieindziéj to, czego obok siebie znaléźć nie mogłam... nie pozwolono mi czynić tego... młodość mi