Strona:PL Eliza Orzeszkowa-Pamiętnik Wacławy vol I.djvu/114

Z Wikiźródeł, wolnej biblioteki
Ta strona została uwierzytelniona.

chmurki, a na niém słońce poranne, z którego wychodziły snopy światłości olśniewającéj. Od tego słońca, od tego nieba, od tego świergotu ptaków, od téj zieleni, brylantami rosy błyszczącéj, wpłynęła w pierś moję pogoda niezmącona; szczęście jakieś, radość, poryw do życia ogarnęły mię całą, krew szybko krążyła w moich żyłach, bijąc w twarz rumieńcami.
Otworzyłam okno i, pełną piersią chłonąc w siebie wonne powietrze, zawołałam, składając ręce: — O jakże pięknym jest świat, jak radośném jest życie!
Na klombach kwitły jeszcze białe narcyzy; przypomniały mi one żywo Franusia. Za godzin kilka zobaczę go, pomyślałam i poskoczyłam do taśmy od dzwonka; kiedy służąca weszła, siedziałam już przed toaletą, orzucona penioarem, z rozpuszczonemi włosami.
— Zosiu! — rzekłam do niéj — uczesz mię dziś, jak umiész najpiękniéj i tak, jak mi najwięcéj do twarzy.
— Uczeszę panienkę w angielskie loki — odrzekła; a po godzinie kasztanowate włosy moje kręcącemi strumieniami opływały mi ramiona. Zosia przepięła je lekko w górze złotą przepaską i przyniosła mi długą powłoczystą suknią z białego kaszmiru.
Gdy w tym stroju stanęłam przed moją matką,