Strona:PL Eliza Orzeszkowa-Ostatnia miłość.djvu/306

Z Wikiźródeł, wolnej biblioteki
Ta strona została uwierzytelniona.

dowcipem, zagłuszyłam wybuchami śmiechu, osypałam tysiącem żartów. Co chwila powtarzałam że mi w Różannie dobrze jest jak w niebie; że mój pałacyk taki wygodny, ogrody takie szerokie, jezioro takie ciche i o zachodzie słońca promienne! I najmniej sto razy powiedziałam, że życie, to bardzo piękna rzecz, jedna chwila uroczystości radośnej, jeden ciąg szczęścia. A gdym to mówiła, w głowie wrzały mi całkiem inne słowa: życie to trudna rzecz — bo nawet sam wstęp do niego boleśny!... Śmiejąc się, biegając, szczebiocąc i swawolnie obejmując towarzyszki, na Alfreda tylko spojrzeć nie mogłam; bo gdy niekiedy oczy moje trafem na niego padły, śmiech zamierał mi w gardle, ręce opadały, a w głowie mięszało się tak, żem nie mogła odnaleść końca do zaczętego dowcipnego słowa. Było to kilka godzin ciężkiej walki, pierwszej walki życia; maska paliła mi twarz, w piersi czułam falę łez. Ale postanowiłam pokazać tym ludziom że nie potrzebuję litości. Kiedym sądziła żem już dostatecznie przekonała wszystkich o mojem szczęściu, o zadowoleniu z życia, wyjechałam. Alfred pozostał, bo przed chwilą zasiadł był do gry kartowej.
Gdy wróciłam do domu, wieczór był chłodny, jesiennny ale pogodny. Wbiegłam w szeroką aleę ogrodu. Pod stopami mojemi łamały się i szeleściły zeschłe liście, nad głową szumiał wiatr — a z okoła wiała na mnie wilgotna szara mgła. Kilka razy go-