Strona:PL Eliza Orzeszkowa-Ostatnia miłość.djvu/299

Z Wikiźródeł, wolnej biblioteki
Ta strona została uwierzytelniona.

łam się w spokojne fale, albo przebiegając wzrokiem dalekie wsie i biały dworek, snułam myślą ideały o życiu mieszkańców tych skromnych siedlisk.
Raz, po nad szybą jeziora przeleciały dwie jaskółki, wzniosły się razem w górę i razem zniknęły wśród zieleni drzew; niewiedziałam dlaczego — ale pozazdrościłam jaskółkom i pomyślałam: jak im dobrze być musi lecieć razem i świegotać!..
Tak minął miesiąc. Przez ten czas, mimo osamotnienia i niewyraźnego braku czegoś, którego nieokreślałam sobie dobrze, ale który coraz bardziej czuć mi się dawał, byłam szczęśliwa. Alfred mię kochał. Bywały chwile, krótkie wprawdzie, w których ożywiała się twarz jego zimna zwykle, oczy płonęły, i tulił mnie do siebie. W owych chwilach powtarzał mi ciągle: piękna jesteś! Innego słowa miłości nigdy mi niepowiedział. Chwile takie szybko mijały. Wprawdzie i po nich Alfred stawał się znów obojętny, milczący i zajęty końmi, psami, rozmową z ludźmi doglądającymi tych drogich mu rzeczy; wszakże rozpromieniały mi one dnie całe — i mimo lekkiego smutku, mimo nieokreślonej tęsknoty, czułam się szczęśliwą.
Po miesiącu jednak zdało mi się że niepodobna zawsze tak żyć jak dotąd. Przyszłam raz do Alfreda, ujęłam jego rękę i rzekłam.
— Alfredzie! róbmy cokolwiek!
— Cóż chcesz abyśmy robili? ze zdziwieniem spytał mój mąż.