Strona:PL Eliza Orzeszkowa-Ostatnia miłość.djvu/280

Z Wikiźródeł, wolnej biblioteki
Ta strona została uwierzytelniona.

stwa — nie przewidując, że później na to sztuczne złoto upadnie rdza łez, i blask fałszywy zagasi.
Ja tymczasem sposobiłam się do uroczystości życia, która się miała dla mnie rozpocząć. Niedawno przedtem czytałam jakiś romans, w którym małżeństwo nazwano świętem młodości „fête de jeunesse“. I mnie też ono przedstawiało się jak promienne święto, którego słońcem miał być Alfred. Zapanował on nad wszystkiemi mojemi myślami; marzyłam o nim jako o dobrym, kochającym, słodkim a wesołym towarzyszu, — odziałam go we wszystkie barwy mojej ognistej wyobraźni. Kiedy mi smutno było, myślałam: gdy będę z nim, on mię rozweseli! gdy czego nie rozumiałam lub chciałam się nauczyć, marzyłam: on mi wszystko wytłumaczy i rozjaśni! on mię wszystkiego nauczy!
I stał się Bogiem moich myśli. I jak przed pobożnem okiem modlącego się obraz bóstwa w nieskazitelnej tkwi czystości — tak przed oczami mojemi nigdy wówczas ani na chwilę, najlżejszym cieniem nie zaćmiła się postać tego, który miał mi dać wszystko, czegom dotąd nie miała: przyjaźń, miłość, kochającą i słodką opiekę.
I jak kwiat rozwija listki kielicha swego pod ciepłem słonecznego promienia, tak ja poważniałam i dojrzewałam pod tchnieniem miłości i nadziei mojej. W czasie długich nieobecności Alfreda tęskniłam za nim, ale spojrzenie w przyszłość ozłacało mi