Strona:PL Eliza Orzeszkowa-Ostatnia miłość.djvu/226

Z Wikiźródeł, wolnej biblioteki
Ta strona została uwierzytelniona.

ny jadą! i stanąwszy patrzyli na brzęczący kółkami szorów i lśniący srebrnemi guzikami furmańskiej liberji ekwipaż póty, aż póki ten jasny meteor bogactwa nie zniknął w dali wśród kłębów kurzawy.
Turkotały bryczki, skrzypiały wozy, trzaskali z biczów wąsaci i arystokratyczni furmani, kobiety z głośnym śmiechem wiodły rozmowy, arendarze traktowali po drodze znajomych chłopów tabaczką. Pan pisarz prowentowy połyskując turkusem pierścionka, czapką z kutasem kłaniał się wracającym z nabożeństwa garderobianom; cielęta powiązane na wozach beczały, białe twarze i srebrzyste parasolki pań jadących koczami lśniły, wśród kurzawy — a całą rozmaitość tego na tle zieleni i błękitu roztaczającego się obrazu, zalewały palące i jaskrawe promienie letniego słońca.
W parę godzin po południu, ruch przejeżdżających zaczął się coraz zmniejszać i gdzieniegdzie tylko jakiś spóźniony wózek toczył się jeszcze gościńcem.
Jeden z takich zapóźnionych wozów sunął się powoli; koła piszczały niemiłosiernie a koń zmęczony widać pługiem lub broną, leniwo i zwolna postępował.
— Wio! wołał powożący chłopak.
— Wio! Głośniej jeszcze krzyczał siedzący za nim, jak zdawało się z ubrania, dworski człowiek.