Strona:PL Eliza Orzeszkowa-Ostatnia miłość.djvu/207

Z Wikiźródeł, wolnej biblioteki
Ta strona została uwierzytelniona.

— Pozwól pani abym w przeddzień jej wyjazdu powiedział to co oddawna leży mi w sercu i w myśli. Kocham pannę Wandę szczerze, głęboko; i jeśli będę dość szczęśliwy, aby otrzymać na to zgodzenie się jej samej i jej opiekunki — od dziś z najwyższą radością nazwę się jej narzeczonym.
Na te słowa Henryka, twarz Wandzi pokraśniała purpurowym rumieńcem, a z pod spuszczonych powiek spłynęły dwie drobniuchne, niepowstrzymane łezki.
Pani marszałkowa przez chwilę nie odpowiadała. Jakby wzruszona głęboko, patrzyła to na wnuczkę, to na szlachetnem wzruszeniem zalaną twarz młodego człowieka.
— Panie Tarnowski, ozwała się wreszcie głosem poważnym, ale lekko drżącym — nie mam powodu odrzucać oświadczenie pańskie, bo szanuję pana i uważam go za zdolnego dać szczęście mojej wnuczce. Ale — dodała, a głos jej stawał się coraz więcej niepewny... ale... mam sobie za obowiązek zwrócić uwagę pańską...
I patrzyła na Wandzię jakby chciała dać pojąć młodemu człowiekowi, że przy niej nie mogła wypowiedzieć całej swojej myśli.
— Przebacz pani — przerwał Henryk, że pozwolę sobie domyśleć się coś pani wyrzec chciała, i odpowiedzieć na to jednem słowem: Ja kocham pannę Wandę.