Przejdź do zawartości

Strona:PL Eliza Orzeszkowa-Ostatnia miłość.djvu/172

Z Wikiźródeł, wolnej biblioteki
Ta strona została uwierzytelniona.

— Tak jest w istocie, rzekł Henryk, bo dłuższy pobyt na wodzie mógłby zaszkodzić zdrowiu panny S.
— Co za szkoda! co za szkoda! przepędzilibyśmy wspólnie wieczór! wołało kilka głosów. Łodzie zaczęły się oddalać od siebie, a w powietrzu powiało kilka białych chusteczek. Pan Frycio miał wpółuśmiechniętą, wpółzmartwioną minę; majestatyczna postać hrabiego Augusta prezentowała się z godnością. Pani Izabella nic nie mówiła poprzednio, i teraz nie wyrzekła ani słowa; oczy jej czarne, błyszczące, przechodziły z twarzy Henryka na twarz Wandy; stała u brzegu łodzi nieruchoma, a niebieskie jej wstęgi wznosiły się w powietrzu jak ramiona wyciągające się ku drugiej łodzi. Nagle gdy łodzie oddalały się już nieco od siebie, podniosła głowę i rzuciła na Henryka trzymaną w ręku rozkwitłą i świeżą gałązkę jaźminu.
Henryk podniósł kwiat upadły mu u stóp — trzymał go przez chwilę w ręku — i gdy łódź unosząc wesołe towarzystwo była już dość daleko, rzucił go na rzekę a sam zwrócił się ku Wandzie.
I płynęli znowu w milczeniu coraz prędzej; a słońce coraz się zniżało, zaszło zupełnie. Na czyste niebo wystąpił jasny księżyc w pełni.
— Czas już powracać, rzekła Regina; dłuższy pobyt nad wodą może szkodzić ci Wandziu.
— O, jeszcze trochę, zawołała dziewczyna; teraz najpiękniejsza jest pora!