Strona:PL Eliza Orzeszkowa-Niziny.djvu/221

Z Wikiźródeł, wolnej biblioteki
Ta strona została uwierzytelniona.

nych, szamocących się z człowiekiem jakimś, którego przemocą prowadzili i który wydzierał się im, wykrzykując zmieszane straszliwe przekleństwa. Prowadzonym tym człowiekiem był Jasiuk. Wyglądał strasznie. Pijany, bez czapki, z rozczochraną czupryną, twarz miał okrytą sinemi plamami od otrzymanych razów i podartą w kilku miejscach siermięgę. Miotał się, wrzeszczał, klął okropnie, oczy krwią a usta pianą mu zachodziły. Aniby w nim poznać można było spokojnego i rozważnego przed miesiącami kilku, zawsze trochę ponurego parobka. Miał teraz pozór zwierzęcia, którego rozniecona i rozdrażniona namiętność jakaś, we wściekłość wprawiała. Prowadzący go parobcy, ze swéj strony krzyczeli także i brzegiem drogi idący namiestnik krzyczał, i spieszące za tą gromadką dziesiątki bab i dzieci wiejskich krzyczały, śmiały się, podskakiwały. Cała ta wrzawa niesforna i dzika rozbrzmiewała w czystém powietrzu sierpniowego wieczora, leciała daleko na szerokie, żółte ścierniska i wysoko, pod blade, różowemi obłokami wysadzone błękity nieba... Antosiek jednego z parobków zagabnąwszy, ciekawie rozpytywać zaczął, co to się stało z Jasiukiem i za co go tak, jak winowajcę do folwarku ciągną.
— Na dziadźkę swego po pijanemu napadł i zbił go strasznie; po stanowego posłali... — odparł parobek.
Antosiek stał z otwartemi ustami.