Strona:PL Eliza Orzeszkowa-Niziny.djvu/220

Z Wikiźródeł, wolnej biblioteki
Ta strona została uwierzytelniona.

— To i cóż tu stoi?
Antosiek spuścił powieki i z niechętną miną twarz odwróciwszy, bez żadnéj potrzeby nos palcami ucierać zaczął. Potém burkliwie odpowiedział:
— A niewiedaju co tam stoi! Albo to ja pisane umiem czytać!
Krystyna zapłonęła gniewem.
Było do Mikołaja pójść! — krzyknęła.
— Albo to ja czas miał! — odrzucił parobek.
Kobieta porwała się z miejsca i syna za siermięgę pociągnęła. Twarz jéj znowu stanęła w ogniu i zmarszczki na twarzy drgały, jak targane struny. Do Mikołaja biegła i syna za sobą wołała. Mikołaj wszystkim prawie okolicznym chłopom czytywał otrzymywane przez nich listy. Funkcya ta, co prawda, nie przysparzała mu wiele roboty, niemniéj, była jedną z przyczyn, budzących dla niego szacunek i ufność. O kilkadziesiąt kroków od zabudowań folwarcznych, do uszu matki i syna, spiesznie idących drogą, doleciały od strony karczmy wielkie krzyki i gwary.
— A tamże co takiego? — mruknął Antosiek.
Krystyna nie odpowiedziała. Co ją już teraz bijący się w karczmie chłopi obchodzić mogli? List od Pilipka w ręku trzymała, a nie wiedziała jeszcze, co w nim stoi. Wtém, zbliżając się do chaty Mikołaja, ujrzeli gromadę ludzi, w stronę folwarku zdążającą. Wkrótce rozpoznali kilku parobków folwarcz-