biuro, spiętrzone mnóztwem papierów i ksiąg prawnych, przyozdobione błyszczącemi gracikami ze szkła i bronzu, wraz z towarzyszącym mu fotelem z wysoką poręczą, — poważne, imponujące, prawie groźne. Spłowiały i zdeptany dywan upiększał miejsce to i przyozdabiały je także wiszące na ścianie oleodruki, z których na jednych żywemi barwami jaśniała głowa dziecka. Dolną część obrazka tego opstrzyły muchy i pokrył pył i tylko ta twarz dziecięca, różowa, naiwna, oblana uśmiechem rajskiéj niewinności, zdumiewała w tym pokoju, niby załamany w gnijącéj wodzie promień ideału. Sypialnia była ciasną, bo przepełniały ją: łóżko z rozrzuconą pościelą, szezląg kryjący się pod stosem odzieży, wieszadło pełne przeróżnych ubrań, stołek z miednicą i kawałkiem mydła, gotowalnia ze źwierciadłem i różnemi gratami męzkiéj toalety, stół, na którym pośród kamizelek i krawatów, chustek do nosa i grzebieni, szczątków chleba, sera i śledzi na wyszczerbionych talerzach, pośród butelek całkiem lub na-pół wypróżnionych, stał buchający parą i zwieńczony imbryczkiem samowar. Kłęby pary buchającéj z samowara bardziéj jeszcze zgęszczały i rozgrzewały powietrze pokoju, oddychanie którem musiało być istotnym mozołem, połączonym z truciem się powolném lecz nieuchronném. Kaprowski przecież ani mozołu tego, ani trucizny téj nie czuł wcale. Było to rodzinne jego powietrze, innego nie znał i nie pragnął. Nie
Strona:PL Eliza Orzeszkowa-Niziny.djvu/127
Wygląd