Strona:PL Eliza Orzeszkowa-Niziny.djvu/016

Z Wikiźródeł, wolnej biblioteki
Ta strona została uwierzytelniona.

— Dziś, zaraz! albo ja tu hulać będę? Odkrzyknęła.
Przez ten sam otwór uchylonéj nieco bramy, przez który z worem swym przecisnął się zaledwie Jasiuk, z łatwością weszła na ciemny i błotnisty dziedziniec folwarku. Pośrodku dziedzińca, grupa drzew nie wysokich a krzaczystych, może akacyj i koralowego bzu, odcinała się na szarém tle zmroku jak wielka czarna plama. Kilka szerokich promieni padało na nią z dwu oświetlonych okien niewielkiego domu, złocąc i w delikatne desenie rzeźbiąc, ogołocone jeszcze z liści gałęzie! Krystyna stanęła pod drzewami temi i zlała się całkiem z ich czarnością.
Z-za oświetlonych okien, biły na dziedziniec donośne głosy. Jeden z nich, gruby i rozjątrzony, krzyczał.
— Nie po niemiecku i nie po francuzku mówiłam tobie. Nie raz i nie dziesięć razy, ale sto razy, tysiąc razy, milion razy mówiłam „jak jedziesz na mszę do Rudni, przywieź butelkę pontaku!” Czy przywiozłeś kiedy? he? Dlaczego nie przywiozłeś? Wziąłeś z sobą rubla, a do domu odwiózłeś dziesiątkę... jakeś spać poszedł, wszystkie kieszenie w surducie i w kamizelce przewróciłam i dziesiątkę tylko znalazłam. A gdzie podział się rubel? pewnoś za niego dla faworyty jakiéjś wstążek nakupił! a wina dla żony i dzieci żeby miały czém gościa przyjąć, żałujesz...
Tu potok wymowy niewieściéj przerwanym został