Strona:PL Eliza Orzeszkowa-Na prowincyi vol 2.djvu/180

Z Wikiźródeł, wolnej biblioteki
Ta strona została uwierzytelniona.

zniżonym od wzburzenia głosem — tam żona pańska umiera z żalu, a niéma komu wyrzec do niéj słowa pociechy...
Tym razem nie żal, ale gniew ukazał się na ruchliwéj fizyognomii Snopińskiego, połączył się wnet z szyderstwem, i młody człowiek, zuchwale patrząc w twarz Bolesława, wyrzekł pełnym złośliwości tonem:
— A dla czegoż pan nie chciałeś przyjąć na siebie roli pocieszyciela mojéj żony?
Bolesław odstąpił nagle parę kroków, brwi mu się zsunęły i zadrżały usta; zdawało się, że na głowę człowieka, który stał przed nim z szyderstwem na ustach, wnet ciśnie wyrazem pogardy. Ale gwałtowne to poruszenie trwało przez jedno mgnienie oka; przesunął rękę po czole i rzekł z zimnym spokojem:
— To coś pan wyrzekł jest niezasłużoną obelgą, tak dla mnie, jak dla téj nieszczęśliwéj kobiety, która jest pańską żoną. Ale widzę w panu w téj chwili nie zwyczajnego człowieka, któremu-bym mógł obelgą za obelgę płacić, ale jéj męża, który, jakkolwiek bądź, jest jedynym człowiekiem, mogącym w ciężkiéj chwili przynieść jéj pociechę i wsparcie. Przebaczam więc panu słowa, któreś wyrzekł przed chwilą: ubieraj się i jedź!
Zimny spokój, z jakim Bolesław słowa te wymawiał, gest jego poważny a nakazujący, zmieszały Alexandra. Lękliwa i chwiejna, jak trzcina, jego natura, z gniewu i szyderstwa przeszła nagle do żalu i pokory.