Strona:PL Eliza Orzeszkowa-Na prowincyi vol 2.djvu/179

Z Wikiźródeł, wolnej biblioteki
Ta strona została uwierzytelniona.

pokoju stanęła owa wyniosła panna z różą w ręku, na którą przed chwilą Alexander patrzył był z tak nietajoném uwielbieniem. Powabnym i majestatycznym krokiem przeszła ona przez salę jadalną, i z dumnie podniesioną głową rozejrzała się po przedpokoju. Kiedy nawpół zmrużone wielkie i piękne jéj oczy upadły na Alexandra, rozmawiającego z Bolesławem, poczęła znowu od niechcenia oskubywać swą różę i wyrzekła głosem bardzo obojętnym, w którym dosłyszéć można było pewne nawet lekceważenie:
— Monsieur Snopiński! Posłano mię, abym panu powiedziała, że potrzebny pan jesteś do kommersu, ktoś tam wstał od gry i pan masz go zastąpić.
Na dźwięk głosu wyniosłéj panny, Alexander żywo odjął chustkę od oczu, rozjaśnił twarz najpiękniejszym uśmiechem i zwrócił się do mówiącéj z eleganckim ukłonem. Ale ona nie patrzyła już na niego, odwróciła się zwolna, oskubując ciągle śnieżną centyfolią i jednostajnym, dumnym krokiem powoli odeszła w głąb’ salonów. Snopiński zwrócił się do Bolesława, który patrzył na niego ze zdziwieniem i ironią.
— Natychmiast będę panu służył, pojedziemy razem, nie prawdaż? ale wprzódy muszę pójść pożegnać kompanią.
Rumieniec oburzenia pokrył twarz Topolskiego, nie mógł dłużéj opanować się i silną ręką ujął ramię Alexandra.
— Nie pójdziesz pan żegnać kompanii — rzekł