Strona:PL Eliza Orzeszkowa-Na prowincyi vol 2.djvu/148

Z Wikiźródeł, wolnej biblioteki
Ta strona została uwierzytelniona.

usnęło, i zupełna cisza zapanowała we dworku. Wincunia długo siedziała przy lampie, pracując myślą i rękoma, i wśród zadumy wsłuchując się w jednostajny szmer gaju. Po północy, zmęczona myślami i czuwaniem, wsparta głową na poduszce kanapy, lekko usnęła. Spała, a lampa rzucała przyćmione światło na bladą i przezroczystą twarz jéj, po któréj przesuwały się śród snu smętne cienie tęsknoty i tajonych cierpień. Na dworze zaczęło już świtać, gdy pod gankiem rozległ się głośny po zmarzniętéj ziemi turkot kół, i drzwi od pokoju z trzaskiem się otworzyły. Wincunia, nagle zbudzona, porwała się z miejsca i zobaczyła wchodzącego męża; postąpiła ku niemu, chcąc go powitać, Alexander spojrzał na nią zamglonemi oczyma i zawołał prawie ostrym głosem:
— Cóż to, Wincuniu? jeszcze nie śpisz?
Dźwięk głosu jego donośny i gniewny otrzeźwił całkiem półsenną. Spojrzała na niego uważnie i z niepokojem. Policzki Snopińskiego były nienaturalnie zarumienione, oczy mętne i mgliste, włosy w nieładzie. Obawa jakaś ją zdjęła, dziwna a instynktowa.
— Olesiu! — zawołała — czyś ty nie chory? co ci jest? — Alexander chciał coś odpowiedziéć, ale język zaplątał się mu w ustach, zabełkotał coś niewyraźnie, drżącą ręką usunął żonę od siebie i niepewnym krokiem zmierzał ku swemu pokojowi. Nim doszedł do drzwi, potrącił parę sprzętów i byłby upadł, gdyby dłonią nie oparł się o ścianę.