Strona:PL Eliza Orzeszkowa-Na prowincyi vol 2.djvu/132

Z Wikiźródeł, wolnej biblioteki
Ta strona została uwierzytelniona.

— Ho, ho! zbyt daleko pan sięgasz! — zawołał plenipotent.
— Zupełnie podzielam zdanie pana Topolskiego — ozwała się wnet hrabina.
Plenipotent skłonił się nizko i umilkł.
Kilku mężczyzn, którzy mieli już na ustach zarzuty przeciw słowom, wyrzeczonym przez Bolesława, na głos hrabiny umilkło. Kilku innych, poczęło gwarzyć i komentować podane plany. Stary oryginał, pan Tomasz, odezwał się:
— Mospanie Topolski, słyszym głos, ale go nie rozumiemy; słyszym, że dzwonią, ale nie wiemy w którym kościele; wytłómacz nam to po prostu i wyraźnie: jak i co należy zrobić, bo nam wszystko łopatą trzeba kłaść w głowę.
Mówiąc to, oryginał uśmiechał się filuternie i spoglądał na kupkę gwarzących sąsiadów. Było wyraźném, że pił do nich.
— I owszem — odpowiedział Bolesław, który w miarę, jak się ożywiała rozprawa, zaczął zapalać się do podawanych przez siebie planów. — A naprzód wydaje mi się koniecznością wspólna biblioteka...
— Za pozwoleniem! co to? na co i za co będzie ta biblioteka? — przerwał jeden z dzierżawców.
— Zaraz powiem panom — odrzekł Bolesław, i w zwięzłych a jasnych wyrazach wytłómaczył główne zasady swego projektu.
Gdy Bolesław skończył mówić, znowu gwar wielki