Strona:PL Eliza Orzeszkowa-Na prowincyi vol 1.djvu/294

Z Wikiźródeł, wolnej biblioteki
Ta strona została uwierzytelniona.

szył się? Gorycz i skargi na los nie są-ż pychą i zarozumiałością człowieka, który myśli, że świat dla niego, nie on dla świata istnieje? Starać się osięgnąć szczęście, szukać go, zdobywać, każdy ma prawo; ale gdy ono umknie i zniknie z oczu, jest-że rozumnie i sumiennie kogokolwiek lub cokolwiek o to oskarżać?
Długo w ten sposób Bolesław pytał myśli swéj i sumienia, a gdy podniósł głowę, zmrok już napełniał pokój, za oknem cicho szumiał gaj, pochylany wiatrem jesiennym, po bladém sklepieniu włóczyły się ciemne obłoki, łamiąc się i rozdzierając w tysiące fantastycznych kształtów, a w dali... nad pasem odległych lasów, tam, kędy przed godziną Bolesław w złotym zachodzie słońca widział symbol pogodnéj śmierci sprawiedliwego, jaśniała jedna wielka gwiazda.
Szmaty chmur ciemnych płynęły do gwiazdy téj, niby okręty z rozwiniętemi żaglami ku światłéj latarni, port zwiastującéj: oczom Bolesława poszarpane chmury wydały się mnóztwem serc rozdartych i pokaleczonych w żegludze życia, a na złotém licu gwiazdy wyczytał on wyraz: Wieczność.
Z bladéj i zmęczonéj twarzy jego zniknął wszelki ślad goryczy i zwątpienia, a rzewna jego dusza spoczęła na twardém, ale podnoszącém wezgłowiu mężnéj rezygnacyi.

Koniec części pierwszéj.