Strona:PL Eliza Orzeszkowa-Na prowincyi vol 1.djvu/290

Z Wikiźródeł, wolnej biblioteki
Ta strona została uwierzytelniona.

Kiedy pan Andrzéj opuszczał Topolin, Bolesław rzekł do niego:
— Odegrałeś w mém życiu rolę sumienia, podałeś mi rękę, gdym stał nad przepaścią, i zaciągnąłem względem ciebie wieczny dług wdzięczności.
Pan Andrzéj długo nań patrzył z rozrzewnieniem i odpowiedział:
— Spłacisz dług ten z lichwą, jeśli zostaniesz na zawsze człowiekiem... takim, jakich nam trzeba!
Pożegnali się długim, milczącym uściskiem ręki i słowem: do zobaczenia!
Gdy w oddaleniu umilkł turkot bryczki, uwożącéj pana Andrzeja, Bolesław usiadł w cichym pokoju swoim i zadumał się tęskno... smętnie.
Samotnym pozostał i takim miał już pozostać na zawsze; wiejska ustroń jego zmieniła się w pustelnią, do któréj nigdy nie miały zawitać uśmiechy szczęścia, ni gwary wesela. Spojrzał na swoje książki, które, rozstawione na półkach, zdawały się patrzéć na niego w poważném milczeniu, i pomyślał, że miały mu być one jedynemi towarzyszkami życia, z których czerpać będzie odtąd pociechę w tęsknotach serca i wsparcie na żywot pracy. Rzucił okiem przez okno i zobaczył ciche blade obłoki, a u skraju widnokręgu iskrzał złotem i purpurą szeroki pas zachodzącego słońca. Puścił wzrok po wysokości sklepienia i myślał, że przyszłość jego cała będzie jako te obłoki bez burz i mgły, ale bez słońca téż i bez błękitu, a dopiéro