Strona:PL Eliza Orzeszkowa-Na prowincyi vol 1.djvu/238

Z Wikiźródeł, wolnej biblioteki
Ta strona została uwierzytelniona.

Pomknęła znów daléj przewodnia nić ducha i Wincunia inny ujrzała obraz.
Oto długi jesienny wieczór, w pokoju pali się lampa i ogień na kominku płonie i huczy. Wkoło ścian szumi wicher, stuka okiennicami i wstrząsa krzewami gaju, deszcz rzęsistemi kroplami obija się o szyby okien. W pokoju cicho, ciotka z pończoszką w ręku siedzi u kominka, z drugiego końca domu dochodzą niekiedy rozmowy i chichoty dziewuch, kądziel przędzących. Przy lampie siedzi taż sama spokojna, prosta, serdeczna postać Bolesława i przemawia do niéj. Przemawia! ale jakim językiem? takim, jakiego ona nie słyszała dotąd nigdy; językiem wiedzy i światłości, który Bóg rozlał po ziemi ku zachwyceniu serc, wstępujących dopiéro w życie, a ochłodzeniu i wsparciu tych, co już zmęczone ciężką wędrówką.
Ona dotąd umiała tylko pacierz, znała zakątki gaju i kępiny łąki rodzinnéj, widziała tylko las, czerniejący u skraju widnokręgu, i w dziecięcéj nieświadomości myślała, że tym czarnym pasem kończą się światy wszelkie. Aż oto słowami Bolesława wywołane stanęły przed nią światy inne, dalsze, wielkie, i myśl jéj uklękła przed niemi w zdumieniu. Objawił się jéj naprzód Twórca wszystkiego, Bóg. Dotąd wyobrażała go sobie starcem siwobrodym, z gniewném czołem i różdżką, karzącą niegrzeczne dzieci, w prawicy; lękała się go. Objawiony słowami Bolesława, ukazał się jéj duchem niepojętym i nieskończonym, napełniają-