Strona:PL Eliza Orzeszkowa-Na prowincyi vol 1.djvu/213

Z Wikiźródeł, wolnej biblioteki
Ta strona została uwierzytelniona.

zastukały do jego serca, widmo nieszczęścia zajrzało w oczy... poczuł taki ból, jakby ta opona, która miała rozdzielić życie jego na dwie połowy, zimną i ostrą sztabą żelaza wsuwała się w jego piersi.
Stał we drzwiach z pochyloném czołem i zamglonemi oczyma, i nagle ujrzał naprzeciw siebie Wincunię, stojącą obok Alexandra. Z drugiéj strony młodzieńca stała czarnooka i wspaniała pani Karliczowa. Tańczono w mazurze krakowską figurę.
Po skończeniu figury, Alexander mazurowym taktem podbiegł do Bolesława z dwiema kobietami, i wyrzekł:
— Płomień i zefir! — Były to nazwania, wybrane wedle prawideł tańca przez dwie kobiety.
— Nie tańczę — odrzekł Bolesław.
— Pan nie tańczy! — zawołał Alexander z ironiczném podziwieniem i politowaniem w głosie; zwrócił się do tuż obok stojącego mężczyzny:
— Płomień i zefir — powtórzył.
— Płomień — wyrzekł młody człowiek — a Alexander, z ukłonem oddawszy mu rękę pani Karliczowéj, puścił się w dalszy taniec z Wincunią.
Ona to więc wybrała sobie nazwę zefira.
Bolesław zamyślił się smutnie. Tak, w istocie, ona była przez lat tyle wiośnianym powiewem, który ochładzał jego zmordowane czoło, gdy, strudzony pracą, przychodził pod jéj cichą strzechę; ona była mu tym łagodnym szelestem wiosennego ranka, zwiastu-