Strona:PL Eliza Orzeszkowa-Na prowincyi vol 1.djvu/177

Z Wikiźródeł, wolnej biblioteki
Ta strona została uwierzytelniona.

Bolesław był bardzo zajęty. Gospodarował w Topolinie i Niemence, a oba folwarki, lubo niewielkie, były tak dostatnio i postępowo zagospodarzone, że, w letniéj mianowicie porze, wymagały tyle niemal trudu i zachodów, ile ich wymagają obszerne, ale opieszale i wedle staréj rutyny urządzane, dobra. Od wczesnego ranka na koniu, Bolesław przebiegał pola i łąki, witał pracujących ludzi starém pozdrowieniem: pomagaj Boże! a oni odpowiadali mu wesołym chórem: dziękujemy panoczku! a gdy, wydawszy rozporządzenia i przejrzawszy roboty, odjeżdżał, oglądali się za nim życzliwie i pilnie brali się do pracy, bo lubili łagodnego choć sprawiedliwego gospodarza i wiedzieli, że odbiorą od niego rzetelną i rychłą zapłatę.
Każdego wieczora około zachodu słońca dziedziniec Topoliński roił się ludźmi, brzmiał gwarem, turkotem i ruchem. Parokonne wozy, naładowane sianem, wjeżdżały przez bramę w podwórze, gromady kosarzy stawały przed gankiem domu, a nad ich głowami brzęczały ostre kosy; wieśniaczki, w czerwonych chustach na głowach lub z polnemi makami we włosach, nadchodziły tuż za kosarzami, gwarem rozmów i donośnych śmiechów głusząc rozhowor mężczyzn; przy studni piło wodę z koryta niewielkie stado rasowego bydła, żóraw z wielkiém wiadrem pochylał się co chwila i podnosił się znowu wysoko z przeciągłém skrzypieniem; za dworem na blizkiém