Strona:PL Eliza Orzeszkowa-Na prowincyi vol 1.djvu/174

Z Wikiźródeł, wolnej biblioteki
Ta strona została uwierzytelniona.

szeni ćwiartkę papieru. Kiedy posyłał kwiaty Wincuni i napełniony niemi koszyczek własnéj jego roboty stał już przed nim na stole, wyjął z archiwum różnych pamiątek kartkę pani Karliczowéj i, wiernie skopiowawszy wyrazy, napisane przez nią na kawałku papieru, wsunął go pomiędzy dwie kamelie. Pisząc, mówił do siebie:
— Topolski nie umié po francuzku, otóż Wincunia będzie myślała, że ja umiem. A jest to przecie wyższość nie lada!
— A może i ona nie zrozumié? — spytał siebie po chwili.
— Taki prosty wyraz! musi go zrozumiéć, a jeśli nie zrozumié, przeczuje, co on znaczy!
Tak się i stało. Wincunia wpół zrozumiała, wpół przeczuła znaczenie czarownego wyrazu i, ochłonąwszy nieco ze wzruszenia, włożyła kartkę do jedwabnego woreczka, w którym nosiła na szyi szkaplerz i święcony medalik. Chciała zrazu ją podrzéć, ale gdy palce jéj dotykały się w tym celu do papieru, usta szeptały: nie mogę! i powiedziawszy sobie w końcu: „jutro ją spalę”, schowała kartkę razem ze świętościami.
Tego samego dnia Bolesław, przyszedłszy do Niemenki, zobaczył stojący w bawialnym pokoju na stole kosz z kwiatami.
— Jakież ładne kwiaty! — rzekł — zkąd pani je ma, panno Wincento?