Strona:PL Eliza Orzeszkowa-Na prowincyi vol 1.djvu/169

Z Wikiźródeł, wolnej biblioteki
Ta strona została uwierzytelniona.

— Bo słońce jego nie dla niego świeci — odpowiedział młodzieniec i westchnął głęboko.
Wincunia milczała przez chwilę, potém rzekła z lekkiém wahaniem:
— Może go jaka piękna gwiazda pocieszy!
— O nie — zawołał Alexander, zrywając się z krzesła; — jego nic nie pocieszy! on bez słońca swego zwiędnie i skona!
Rozmowa ta wydała-by się obojętnym słuchaczom prostą igraszką słów, ale miała ona widać głębokie znaczenie dla dwojga młodych ludzi, bo umilkli nagle i obojga ich twarze powlokły się wyrazem wzruszenia.
Po odjeździe Alexandra, Wincunia nie była już tak smutna i blada, jak po piérwszéj jego bytności, owszem, ogarnęła ją jakaś gorączkowa wesołość. Biegała po pokoju, upędzając się za kotkiem faworytem, porwała przechodzącą sługę i wykręciła się z nią walca, odebrała kluczyki z rąk ciotki, pobiegła do śpiżarni, aby wydać jutrzejszą prowizyą dla czeladzi, i wróciła do pokoju, śpiewając i w podskokach. Ale nagle usiadła przy otwartém oknie, umilkła, oparła czoło na dłoni i tak zamyśliła się, że pani Niemeńska, po odmówieniu długich pacierzy, musiała jéj przypominać, że pora już do snu się położyć. Zbudzona głosem ciotki, powstała z wolna, poszła automatycznym krokiem do swojéj sypialni, i znowu długo, długo w noc światełko, błyskające w jéj oknie,