— Pani lubisz kwiaty i masz ich mnóztwo, a jednak w Niemence jest kwiat jeden... kwiat cudowny, przy którym wszystkie gasną...
Znaczenie słów tych tłómaczył wyraz oczu młodzieńca.
Wincunia twarz odwróciła i spojrzała przez otwarte okno.
— Czy widzisz pan, jak pięknie słońce zachodzi? — rzekła, pokazując ognisty pas obłoków, za który zataczała się zwolna tarcza słoneczna.
— Jakże to piękny widok! — z uniesieniem zawołał Alexander — nigdy obraz zachodzącego słońca nie wydawał mi się tak pięknym, jak dziś... jak tutaj... Bo téż tu wszystko piękne, to raj istny! Nie dziw, że mieszkają w nim aniołowie!
Pani Niemeńska wróciła, a młodzieniec skierował rozmowę na tor wielce pochlebiający gospodyni, bo zaczął wychwalać całe urządzenie Niemenki, dom, ogród, położenie dworku, i skończył na zapewnieniu, że, lubo wiele miejsc zwiedzał i mnóztwo pięknych rzeczy widział na świecie, nic nigdy równie pięknego, uroczego i poetycznego, jak Niemenka, nie napotykał.
Potém śpiewał trochę przy fortepianie, potém znowu opowiadał o Warszawie i Kowieńskich stronach, w których urodził się i wzrósł. Wrażenie, jakie nań wywierała obecność Wincuni, dodawało mu wymowy, wodzony zaś spryt i pewna poezya, wiążąca
Strona:PL Eliza Orzeszkowa-Na prowincyi vol 1.djvu/167
Ta strona została uwierzytelniona.
![](http://upload.wikimedia.org/wikipedia/commons/thumb/0/0d/PL_Eliza_Orzeszkowa-Na_prowincyi_vol_1.djvu/page167-640px-PL_Eliza_Orzeszkowa-Na_prowincyi_vol_1.djvu.jpg)