Strona:PL Eliza Orzeszkowa-Na prowincyi vol 1.djvu/154

Z Wikiźródeł, wolnej biblioteki
Ta strona została uwierzytelniona.

wszystko, co umiem, przez ciebie umiem... Och, jaka ja niewdzięczna!...
Łzy spadały z rzęs i spłynęły po twarzy.
— Wincuniu, co ci jest? — zawołał Bolesław, tuląc ją mocniéj do siebie — zkąd ci te przypomnienia? te wyrzuty sobie czynione? Ty słaba być musisz? jesteś blada, ręce masz gorące, drżysz cała! Boże mój! gdybym téż już prędzéj mógł być mężem twoim, czuwać nad tobą w każdéj chwili i taką cię otoczyć opieką i miłością, aby żadna chmurka nie zasmuciła ci czoła, żadna smutna myśl nie tknęła serca.
Przy ostatnich wyrazach Bolesława, Wincunia zadrżała całém ciałem.
— Ty jesteś słaba, moja jedyna — rzekł, patrząc na nią Bolesław — idź, połóż się; jutro pewno ci lepiéj będzie!
Poszła powoli, milcząc, on szedł obok niéj, aż do drzwi jéj pokoju, potem pocałował obie jéj ręce i rzekł z powagą:
— Niech cię smutne myśli nie dręczą, jeśli je masz jakie. Pamiętaj o tém, że blizko ciebie jest człowiek, który kocha cię prawdziwie i po męzku, więcéj niż samego siebie..., który strzeże cię i gotów bronić w każdéj chwili. Idź i śpij spokojnie, moje dziecię, a niech cię jutro zobaczę zdrową i wesolutką. Wyraz: moje dziecię Bolesław wymówił z takiém prawdziwie ojcowskiém uczuciem, iż zdawało się, że w istocie do tego młodego dziewczęcia, co przed nim