Strona:PL Eliza Orzeszkowa-Na prowincyi vol 1.djvu/153

Z Wikiźródeł, wolnej biblioteki
Ta strona została uwierzytelniona.

myślona, czy zamarzona, że nawet nie słyszała, jak Bolesław zbliżył się do niéj.
Wziął jéj obie ręce.
— Wincuniu — rzekł, patrząc w jéj twarz — powiedz mi teraz, co tobie jest? Już nikt obcy nie posłyszy.
— Nic mi nie jest — odpowiedziała, uwalniając zwolna ręce z uścisku narzeczonego — głowa mię trochę boli — dodała — pójdę do siebie. Dobranoc panu.
— Jakto? idziesz już do swego pokoju? tak wcześnie. Sądziłem, że dziś jeszcze poczytamy razem trochę, bo przywiozłem ciekawą książkę od proboszcza.
— Nie mogę dziś czytać... pójdę już — odrzekła cicho Wincunia i odchodziła zwolna, a Bolesław patrzył na nią zdziwiony, zasmucony.
Nagle zwróciła się i podeszła prędko do narzeczonego, podała mu rękę i szepnęła:
— Panie Bolesławie, pan nie gniewasz się na mnie, nie prawdaż?
— Ja? gniewać się na ciebie? — zawołał Bolesław, obejmując ją i przyciskając do piersi — mój ty aniele drogi, za cóż ja miał-bym gniewać się na ciebie!
Wincunia podniosła głowę i patrzyła na niego łagodnie i z dziwnym jakimś żalem. Dwie łzy błysnęły na jéj rzęsach.
— Jesteś taki dobry... dobry — szeptała — ja tobie tyle jestem winna! ty byłeś mi ojcem, bratem, opiekunem... Wszystko, co mam, mam przez ciebie,