Strona:PL Eliza Orzeszkowa-Na prowincyi vol 1.djvu/121

Z Wikiźródeł, wolnej biblioteki
Ta strona została uwierzytelniona.

która właśnie przestała na chwilę rozmawiać z sąsiadkami. Ukłonił się zgrabnie i wyrzekł z uprzejmym uśmiechem, który pięknie ozdobił jego rozpromienioną twarz:
— Oddawna pragnę dostąpić zaszczytu zostania pani znajomym, ale ponieważ niéma nikogo, ktoby mnie przedstawił, przebaczy pani, że, jako wieśniak, odrzuciwszy na bok wszelkie ceremonie, sam to uczynię. Alexander Snopiński — dodał z głębszym jeszcze ukłonem.
— A na co te ceremonie z nami, łaskawy panie dobrodzieju? wszak i my wieśniaczki! — zawołała pani Niemeńska, z zadowoleniem przypatrując się przez okulary pięknemu młodzieńcowi. — Bardzo, bardzo mi miło poznać pana! żałuję tylko, że tak późno... Ale pozwól pan, — dodała zwracając się do synowicy — Wincuniu, pan Alexander Snopiński jest tak grzeczny, że chce zaznajomić się z nami.
Wincunia skłoniła się, podniosła wzrok na twarz młodzieńca, i oczy jéj spotkały się znowu ze spojrzeniem Alexandra, które błyszczało nietajoném uwielbieniem. Patrzyli na siebie parę sekund i oboje nagle wzrok spuścili; ale tym razem Wincunia, zamiast zarumienić się, zbladła trochę, a po czole młodzieńca przemknął lekki rumieniec.
Niewidzialne i niepojęte dla ogółu, ale pełne znaczenia dla spostrzegaczy, są owe zewnętrzne znaki, które ognistemi zgłoskami wypisują na licach ludz-