Strona:PL Eliza Orzeszkowa-Na prowincyi vol 1.djvu/120

Z Wikiźródeł, wolnej biblioteki
Ta strona została uwierzytelniona.

jącą konkury do kilku panien, błyszczących zdala mnóztwem kwiatów i wstęg na kapeluszach, i nie królował w téj grupie, jak to bywało zawsze, pięknością twarzy, elegancyą układu i śmiałością słów i spojrzenia; ale jakiś zamyślony, nie swój, krążył wkoło grona niemłodych pań, między których ciemnemi szatami jaśniała różowa sukienka. Obok niego przeszedł raz Bolesław Topolski. Alexander widocznie chciał z nim rozpocząć rozmowę, bo podniósł rękę do czapeczki i otworzył usta; ale Bolesław, zajęty żywą rozmową z panem Andrzejem, który szedł obok niego, nie spostrzegł intencyi młodzieńca i, oddawszy mu tylko ukłon z daleka, przyłączył się do towarzystwa poważnych ludzi, otaczających proboszcza.
Alexander z niezadowoleniem zmarszczył brwi.
— Któż mnie jéj przedstawi? — szepnął do siebie. — Nie mogę przecie ni z tego ni z owego zagadać do niéj.
I znowu zaczął krążyć około grupy kobiet, między któremi była różowa sukienka, idąc zwolna, niby w zamyśleniu, albo zatrzymując się i grzebiąc laseczką w trawie.
— Ha! — rzekł w końcu — cóż robić? trzeba samemu zaprezentować się!
Postąpił kilka kroków i nieco się zawahał, ale nieśmiałość nie stanowiła głównéj cechy jego charakteru, gdyż po chwili podniósł rezolutnie głowę, poprawił czapeczki i stanął naprzeciw pani Niemeńskiéj,