Strona:PL Eliza Orzeszkowa-Na prowincyi vol 1.djvu/100

Z Wikiźródeł, wolnej biblioteki
Ta strona została uwierzytelniona.

ale ma mi dać jeszcze ten cel najwyższy exystencyi, tę nieskończoną nadzieję przelania mojéj duszy w inne dusze, pozostawienia po sobie kogoś, kto będzie myślał, czuł i działał, nie już tak, jak ja to czynię, ale, jak-bym czynić pragnął.
Przestał mówić, a pan Andrzéj długo patrzył na niego i w oczach jego kręciła się łza.
— Przyjacielu mój zacny, bo pozwól, że cię tak nazwę — ozwał się po chwili — dziękuję ci za tę wielką radość, jaką mi sprawiasz, pozwalając mi patrzéć w głąb’ twéj duszy. Jam dawno już rozstał się z osobistemi troskami i pociechami. Dobro ogólne — to teraz radość moja, nieszczęścia ogólne — to moje boleści. Nie dziw więc, że, gdy patrzę na umysły słabe, serca zepsute, zdolności zmarnowane, płaczę wewnętrznemi łzami, i nie dziw téż, że, gdy widzę zacność, prawość, pracę wytrwałą, radość mię ogarnia, a z przed oczu moich, zmęczonych patrzeniem na mnóztwo nieszczęść, usuwa się zasłona, ukrywająca przyszłość, i w dali widzę słońce lepszéj doli, które ci pracownicy, ci szlachetni i wytrwali, i ci tylko sami jedni sprowadzić mogą na niebo nasze. Dla tego-to, choć znam cię od dzisiejszego dopiéro poranku, ale zajrzałem już głęboko w twą duszę, kocham cię i w moc siwych włosów moich błogosławię ci! Pozwól, niech cię uściskam! — Powstali oba i uścisnęli się serdecznie. Śród uścisku tego, pan Andrzéj powtórzył kilka razy z cicha a gorąco: