Strona:PL Eliza Orzeszkowa-Na prowincyi vol 1.djvu/090

Z Wikiźródeł, wolnej biblioteki
Ta strona została uwierzytelniona.

w którym-bym tam nie był; o ile wiem, nikt, prócz mnie, w tém miejscu przez gaj nie przechodzi, ta ścieżka więc jest zupełnie mojém dziełem.
— Przedstawiam sobie, ile ona musi przypominać myśli i uczuć, z jakiemi przebywałeś ją tyle razy — rzekł pan Andrzéj.
— O! cały świat uczuć i myśli! — odpowiedział Bolesław. — To téż znam tu każdą brzózkę i każdy krzak, każdą niemal kępinę mchu, lub trawy, pamiętam. Są to moi znajomi, z którymi, idąc tędy, dzielę się zawsze radością i nadziejami memi.
— Szczęśliwyś pan, że tylko radością i nadzieją możesz dzielić się z temi niememi świadkami życia twego! — zrobił uwagę pan Andrzéj.
Umilkli obadwaj i resztę krótkiéj swéj drogi przebyli, pogrążeni w zamyśleniu. Śród zamyślenia tego, oczy Bolesława błądziły w górze, między szczytami drzew, zawisały na promieniach księżyca i biegły po ich nici ku niebu; wzrok pana Andrzeja był utkwiony w ziemię.
Jakiś biegły pono fizyognomista uważał, że ludzie młodzi, nie znękani bólami życia, ze zdrojem świeżéj poezyi w sercu, często spoglądają w górę; ci zaś, którzy przebyli znaczną część wędrówki ziemskiéj, w których sercu nie jeden żal zamieszkał, podniosła się nie jedna mogiła, ci, którzy mają czoło zmęczone gorzkiemi myślami i oporem przeciwności, często swe oczy zwracają ku ziemi.