Strona:PL Eliza Orzeszkowa-Na prowincyi vol 1.djvu/087

Z Wikiźródeł, wolnej biblioteki
Ta strona została uwierzytelniona.

— A tak, tak, bardzo grzeczny kawaler!
— On bardzo przystojny, cioteczko, nie prawdaż? — rzekła znowu Wincunia ciszéj i po pewnym przestanku.
— Kto taki, moje życie? Pan Orlicki?
— Nie, cioteczko; pan Orlicki tylko bardzo miły i rozumny, ale ja mówię o panu Alexandrze.
— Prawda, prawda, moje dziecko, bardzo przystojny i światowy kawaler!
Mówiąc ostatnie słowa, pani Niemeńska wyszła z pokoju, wywołana przez kogoś z domowych, Wincunia została samą.
Wsparła się na oknie i patrzyła na księżyc, który zwolna płynął po czystém sklepieniu i srebrzystém światłem zalewał dziedziniec. Twarz dziewczyny blada pod promieniami księżyca wydawała się smutną, we wzniesionych jéj oczach błysnęła nawet łza.
Poniosła rękę do czoła i cicho wymówiła:
— Czemu mi smutno?
Spuściła głowę, a łza popłynęła po twarzy.
— Czemu mi smutno? — powtórzyła jeszcze ciszéj. — On mnie tak kocha, tak kocha! poczciwy, dobry!... A ja?...
Splotła ręce żałośnie i dodała:
— Myślę o tamtym!...
Głowa jéj chyliła się nizko, jak pod ciężarem wstydu, rumieniec wstępował na policzki.
Podniosła znowu twarz i spojrzała na księżyc.