Strona:PL Eliza Orzeszkowa-Na prowincyi vol 1.djvu/086

Z Wikiźródeł, wolnej biblioteki
Ta strona została uwierzytelniona.

twarz Wincuni. Miała taką minkę, jakby się czegoś przelękła, a bardziéj jeszcze zawstydziła.
— O, moja ciociu! — zawołała wzruszonym głosem — cóż to dziwnego, że ja lubię bywać w kościele?
— Ależ ja się temu wcale nie dziwię, i owszem, pochwalam ci to, moja duszeczko, bo kto z Bogiem, Bóg z nim. Myślałam tylko, że zaczęłaś jaką nowennę i chcesz ją odmawiać w kościele.
— Nie, ciociu, żadnéj nowenny nie odmawiam — rzekła Wincunia niezwyczajnie smutnym głosem i, powstawszy, podeszła do otwartego okna. Było to w sypialnym pokoju; na oknie leżała, po rannych snać jeszcze modlitwach, otwarta książka do nabożeństwa. Wincunia długo na niéj wzrok zatrzymała. Pani Niemeńska chodziła wciąż po pokoju i powtarzała pochwalny monolog na cześć pana Andrzeja.
— Śliczny człowiek! miły człowiek i t. d.
— Cioteczko — ozwała się Wincunia, odrywając oczy od książki — jakiego téż miłego krewnego ma pan Andrzéj Orlicki.
— Któż to taki, koteczko?
— A pan Alexander Snopiński.
— Prawda, prawda, widać to już ich cała familia taka miła i godna.
— Pamięta cioteczka, jak pan Alexander grzecznie podał mi książkę do nabożeństwa, gdym ją pod kościołem z rąk wypuściła?