Strona:PL Eliza Orzeszkowa-Na prowincyi vol 1.djvu/083

Z Wikiźródeł, wolnej biblioteki
Ta strona została uwierzytelniona.

się, nie lękaj! ja już jestem twoim mężem wobec Boga i serca mego, a słyszą nas tylko kwiatki twoje, które nikomu, nikomu nie powtórzą tego, co powiesz, boć ty ich siostra rodzona! Wincuniu, kochasz mię?
Tuż obok zaszeleściły liście bzowego krzaku i kropla wieczornéj rosy z cichym szelestem spadła pomiędzy trawę. Dziewczyna milczała. Oczy jéj były w ziemię utkwione i usta zamknięte, nie otworzył ich nawet ani razu przyśpieszony oddech wzruszenia, choć ręce jéj zamknięte były w gorących dłoniach narzeczonego, a wzrok i słowa jego zdawały się ją osypywać żarem i iskrami.
W alei dały się słyszéć kroki nadchodzących, — pani Niemeńska z gościem swym zmierzali ku gankowi. Bolesław nie słyszał; ale Wincunia posłyszała to, wyrwała ręce swe z uścisku narzeczonego, i w kilku podskokach była już daleko od niego, pod gankiem.
— Praca pani czy już skończona? — spytał, zbliżając się do niéj, pan Andrzéj.
— Nie zupełnie — odparło dziewczę — i dziś już skończoną nie będzie. A winien temu pan Bolesław, bo pomagać mi wcale nie chciał i nic nie robił — dodała żartobliwie.
Pan Andrzéj spojrzał na Bolesława, który połączył się z towarzystwem, i rzekł z uśmiechem:
— Ja sądzę, że pan Bolesław spełnia najmilsze dla siebie zajęcie.
— Jakież? — spytała Wincunia.