Strona:PL Eliza Orzeszkowa-Na prowincyi vol 1.djvu/082

Z Wikiźródeł, wolnej biblioteki
Ta strona została uwierzytelniona.

— Wincuniu! moja ty droga! moja ukochana! — mówił bardzo cicho, patrząc jéj w oczy.
Wincunia spuściła głowę i nic mu nie odpowiadała, a on, trzymając ręce jéj w coraz silniejszym uścisku, mówił jéj oderwane, niedosłyszanie ciche wyrazy miłości.
Zmrok coraz gęstszy zapadał, parę wielkich gwiazd ukazało się na ciemném sklepieniu i z za lipowéj alei wschodził jaskrawy księżyc w pełni.
— Panie Bolesławie! — wyszeptała w końcu Wincunia — jaki pan jesteś dobry dla mnie! jam tego nie warta!
I pochyliła głowę nizko, bardzo nizko, a po twarzy jéj przemknął smutek, będący w dziwnéj sprzeczności ze zwykłém jéj weselem.
— Najdroższa moja! — odpowiedział cicho Bolesław — ty jesteś moją gwiazdką jasną, moim gołąbkiem, słodkim moim kwiatkiem, radością moich oczu! Ty będziesz szczęściem i pięknością całego mego życia! Wszak ty mię kochasz, jedyna? Wincuniu, powiedz, kochasz mię?
Milczała i wzrok schyliła ku ziemi.
— Wincuniu, powiedz, że mię kochasz — gwałtowniéj, namiętniéj jeszcze mówił Bolesław — ja wiem, że tak jest, o wiem! bo inaczéj jakże-bym żył? ale chcę to z ust twoich usłyszéć. Czemu ty mi nigdy nie mówisz, że kochasz mię? Jest-że to wstydliwość twoja dziewicza? Jest-że to nieśmiałość? O, nie wstydź