Strona:PL Eliza Orzeszkowa-Na prowincyi vol 1.djvu/067

Z Wikiźródeł, wolnej biblioteki
Ta strona została uwierzytelniona.

ły, spadały jéj na głowę i ramiona, dotykały różowéj sukienki, muskały białą szyję.
W jednéj ręce trzymała końce białego fartuszka, drugą rozsypywała do stóp swych przeróżne ziarna: pszenicy, jęczmienia, grochu, które wszystkie złociły się od promieni słonecznych i potokami spadały na trawę. Na trawie téj dopiéro były gonitwy, zamieszanie, wrzawa i walki. Czubate kury, zielonogłowe kaczory, drobniutkie kaczątka i wspaniałe koguty, a między tém wszystkiém największa liczba gołębi białych, szarych, ceglastych i srebrno-piórych, zbiegała się za ziarnem, odbierając je sobie wzajem, wydając krzyki, podlatując w górę i znowu opadając na ziemię. Dziewczyna drobną ręką coraz więcéj sypała ziarna téj krzykliwéj i różnobarwnéj rzeszy, i sama, jak ptaszyna, otwierała usta, śpiewając ochoczo wesołą piosenkę.
Dwa śnieżne gołębie, nasycone już snać pożywieniem, wzleciały z nad murawy, uniosły się w górę, i jeden z nich usiadł na ramieniu dziewczyny, drugi począł krążyć nad jéj głową. W téj saméj chwili, nagle urwała ona piosenkę, spłoniła się szkarłatnym rumieńcem i wypuściła z ręki fartuszek, tak, iż wszystkie ziarna wysypały się w trawę.
Naprzeciw siebie, w bramie dziedzińca, ujrzała stojących i przypatrujących się jéj dwóch mężczyzn, z których jeden był jéj nieznajomy.
Kilka sekund stała na swym kamiennym piedesta-