Strona:PL Eliza Orzeszkowa-Meir Ezofowicz.djvu/189

Z Wikiźródeł, wolnej biblioteki
Ta strona została przepisana.

dzy piecem kuchennym, z którego buchał jaskrawy blask ognia, a otwartemi oknami, u których obsiadali ławy pokorni i wdzięczni ich goście. Ale i za oknami jeszcze ukazywały się tłumnie nagromadzone twarze i wyciągające się ręce. Tam już był zbiór braci najuboższych, na targ przybyłych, nie w celu handlu i zarobków, ale dla obudzenia miłosierdzia szczęśliwszych swych współwyznawców. Z łachmanów, które ich okrywały, poznać można było żebraków, różnemi kolejami losu w ostateczne ubóstwo wtrąconych, a których miłosierdzie publiczne, jakkolwiek w gminie Szybowskiéj dość szeroko rozwinięte, ogarnąć sobą nie zdołało. Ludziom tym dziéwki służące rozdawały przez okna chléb, zsiadłe mléko i drobną miedzianą monetę. Gwar dziękczynień ich i błogosławieństw wnikał do izby i błogo snadź rozlegał się w sercach dwóch gospodarujących kobiet, bo uśmiechały się one coraz weseléj i dumniéj i z głębokich kieszeni swych wyjmowały coraz nowe garście miedzianych monet.
Ale i w innéj stronie izby kuchennéj wesołe i gwarne odbywały się sceny. Gromadka dziatwy domowéj, z kilkunastu chłopców i dziewcząt najróżniejszego wieku złożona, skupiła się tam pod ścianą, w odświętnych ubiorach i z odświętnemi łakociami przy ustach. Starsi chłopcy, milcząc, przypatrywali się przybyłym i przybywającym wciąż obcym ludziom i ciekawie rozmów ich słuchali; dziewczynki zdawały się, przeciwnie, nic nie widziéć dokoła siebie, tak zajęte były barwnemi spodniczkami, w które je przybrano, sznurami paciorek, które otaczały ich szyje i długiemi wstęgami, któremi związano im płowe lub czarne warkocze. Dziatwa najmłodsza pełzała po ziemi, wrzaskliwie śmiejąc się albo płacząc, a wszystko to żarliwie zajadało złociste obwarzanki, albo wielkie kawały chleba, błyszczące grubą warstwą miodu. Tuż obok gromadki téj pra- i pra-pra-wnuków, siedziała na ławie prababka Frejda. Dnie, dzisiejszemu podobne, gwarem swym, tlumem napływających do domu obcych twarzy, wstrząsały drzémiącym jéj umysłem i budziły w nim wspomnienia dawnéj przeszłości. W dniach takich, przed pamięcią pra-staréj kobiety migotały obrazy własnéj przeszłości jéj, obrazy dni, w których, szczęśliwą małżonką ukochanego Hersza swego będąc, tradycye i zwyczaje domu jego przyjęła za swoje i do utrzymania ich w całéj świetności przykładała się całą siłą serca swego, głowy i rąk. To téż i dziś złotawe źrenice jéj przytomniéj niż zwykle spoglądały dokoła, a na wargach zaledwie widzialnych rozkwitał uśmiech doskonałego zadowolenia. Wnuczki obudziły ją wcześniéj niż zwykle, podniosły z łoża, przyoblekły w najkosztowniejszą szatę, a teraz, przez wprowadzeniem jéj do bawialni, gdzie zwykłe miejsce swe u okna na najparadniejszym w domu fotelu zająć miała, strój jéj uzupełniały. Czarnooka Lijka spinała zawój prababki dyamentową gwiazdą; jedna z młodszych sióstr jéj wkładała w jéj uszy olbrzymie kolce z brylantów; druga owijała pomarszczoną jéj szyję sznurami pereł i ciężki złoty łańcuch układała na piersi, aby jak najpiękniejsze tworzył wzory pośród śnieżnéj bieli fartucha. Czyniąc to wszystko, uśmiechały się młode dziewczyny, odchylały nieco głowy dla lepszego przyjrzenia się własnemu dziełu, niekiedy spoglądały figlar-