Strona:PL Eliza Orzeszkowa-Meir Ezofowicz.djvu/188

Z Wikiźródeł, wolnej biblioteki
Ta strona została przepisana.

— Jeżeli oni nie posłuchają, — zawołał Meir, — to ty, zejde, oskarż ich przed dziedzicem Kamiońskim... oskarż ich przed sądem!
Saul podniósł na wnuka wzrok nagle roziskrzony.
— Twoje rady głupie są! — zawołał z wybuchem, — twoje serce napojone żółcią i piołunem przeciw narodowi własnemu! Co to! ty z dziada swego donosiciela chcesz zrobić! ty chcesz, żeby dziad twój głowy braci swych, Izraelitów, niebezpieczeństwu poddawał! — Chciał jeszcze cóś mówić; ale w téj chwili otworzyły się drzwi i do izby weszło kilku Izraelitów, przybyłych z sąsiedztwa na targ Szybowski. Saul podniósł się nieco na ich powitanie, ale oni szybko ku niemu przystąpili, za ręce go ściskali i wraz z uprzejmemi pozdrowieniami oświadczali, iż celem przybycia ich do Szybowa były nie tyle interesa, które tu dnia tego sprawiać mieli, co chęć odwiedzenia mądrego i wysoce przez nich szanowanego Reba Saula. Reb Saul na grzeczności gości wzajemnemi grzecznościami odpowiadał; poważnym giestem wskazał im krzesła, dokoła stołu stojące; a sam, nie opuszczając poczesnego miejsca swego na żółtéj kanapie, w ręce chude i pomarszczone głośno klasnął. Hasło to wywołało z sąsiedniéj izby hożą dziewkę służącą, która na srebrnéj tacy kilka szklanek herbaty wniosła i przed gośćmi je ustawiła. Oni za gościnność przyjęcia sędziwemu gospodarzowi z uśmiechami i ukłonami dziękowali; herbaty, któréj mocna woń rozeszła się po izbie, z wyraźną przyjemnością zakosztowali, i wnet o interesach swych handlowych i sprawach familijnych żywe opowiadania i rozmowy wieść zaczęli.
Meir, ujrzawszy, że daremnie oczekiwałby teraz na możność dalszego rozmawiania z dziadem, usunął się do wielkiéj kuchennéj izby, w któréj wrzało jak w garnku. Tu także znajdowali się goście, całkiem tylko niepodobni do tych, których w bawialni ugaszczał naczelnik domu.
Na ławach, u ścian stojących, siedziało kilkunastu mężczyzn w ubogich znoszonych ubraniach, a córka Saula, Sara, i synowa jego, żona Rafała, uprzejmie z nimi rozmawiając, częstowały ich czarkami miodu, wielkiemi białemi chałami i dymiącym się w misach krupnikiem. Siedzący na ławach ludzie odpowiadali uprzejmym gospodyniom domu wesoło, ale trochę nieśmiało, a za ofiarowane sobie pożywienie pokornie bardzo dziękowali. Pochodzili oni bowiem z ubogiéj klassy okolicznych pachciarzy, szynkarzy, faktorów, przekupniów, trudniących się drobnym handlem. Ciemne twarze ich, chude ciała i zgrubiałe ręce objawiały życie ubóstwa, trosk i ciężkiéj walki o byt. Najdrobniejszy pieniądz, wyłożony za domem na konieczne pożywienie, byłby dla nich wydatkiem i uszczerbkiem znacznym; przybywając téż na targi do Szybowa, dążyli oni wprost ku domowstwu Ezofowiczów, którego drzwi szeroko i gościnnie otwierały się przed nimi zawsze, a w którém ugaszczanie ich chętne i dostatnie zwyczajem było, trwającym już parę setek lat.
Dwie kobiety więc, w jedwabnych spodnicach, w złotych kolcach i kwiecistych czépcach, z uśmiechami na rumianych ustach, krzątały się żwawo pomię-