Strona:PL Eliza Orzeszkowa-Jędza.djvu/166

Z Wikiźródeł, wolnej biblioteki
Ta strona została uwierzytelniona.

Wszystkiego tego słuchając, Michałowa i Jerzowa zamieniały zadziwione spojrzenia i ciche słowa, a mała kobiecina z bardzo pomarszczoną twarzą, gryzące plastry od nóg chorej odejmując, zrazu cicho, potem coraz głośniej i jakby gniewniej, szeptała: „Grzech! grzech! grzech!“ Głupowatość tej kobieciny zawierała widać w sobie jakiś punkcik, na którym się mieściło pojęcie, czy poczucie sprawiedliwości, bo wstając z klęczek, głośno i z gwałtownym ruchem zmarszczek na malutkiej twarzy mówiła:
— Jezusie Nazareński! Najświętsza Panienko Różapostocka! jaki wielki, okropny grzech!
Potem do kuchni, jak zwinna mysz, pobiegła, przed Jadwigą, która z samowara wodę gorącą do dzbanka lała, na ziemi przysiadła, a mrużącemi się oczyma litościwie na nią patrząc, szeptała:
— Panienko moja złota... męczenniczko ty biedna... nie martw się... nie desperuj! Na tym światku i tak, i siak bywa.. Teraz źle, ale będzie jeszcze i dobrze... wszystko przejdzie... chmurki rozejdą się... słoneczko zaświeci...
— Nigdy, — krótko odpowiedziała Jadwiga, i z nad samowara podniósłszy się, wyprostowana, z mocno tylko zaciśniętemi wargami i ostrym połyskiem oczu, kamienne naczynie, parą buchające, ku łóżku matki poniosła.
A Szyszkowa mówiła, krzyczała, jęczała i bełkotała dalej:
— Co to syn! Nikt nie wie, co to dla matki syn! Córka nigdy nie zastąpi... — Jezus, Marya! Każdy chłop nawet woli mieć syna... Bo to dla matki siła, pycha, szacunek ludzki, starość spokoj-