Strona:PL Eliza Orzeszkowa-Jędza.djvu/126

Z Wikiźródeł, wolnej biblioteki
Ta strona została uwierzytelniona.

żadnego kosztownego nie ma zbudowanego! Ba! gdybyż choć lada jaka, ale pewna chata... tymczasem jeszcze w powietrzu wiszę i ani myśleć...
Przerwało mu stuknięcie drzwi otwieranych i głos Stanisława, który wołał:
— Oleś! Stół do pokoju wnieśmy, aby Jadzia jutro kłopotu z tem nie miała... a potem marsz do spania, bo pociąg o świcie wychodzi...
Jadwiga zapragnęła zerwać się z krzesła, obu rękoma schwycić się za głowę i krzyknąć:
— Jutro! ja nie chcę jutra, tego jutra, w którem już was nie będzie... i wszystko przeminie i... wszystko powróci!
Nie uczyniła tego przecież, owszem z uśmiechem, któremu przeczyła wilgoć źrenic i sztywność kibici, żartobliwie zapytała Stanisława:
— Cóż, Stasiu? Czy bardzo podobała ci się Paulina?
— Żeby tak pies płakał, jak ona mi się podobała! Lala — i koniec! Na godzinę zabawy dobra ale na całe życie... hu, hu, hu!
Stół był już postawiony na swojem dawnem miejscu. Aleksander powolnym ruchem czapkę z wieszadeł zdejmował. Stanisław zapytał:
— Gdzież babunia?
— Jestem — ozwał się we drzwiach głos Szyszkowej. — Jezus, Marya! jak to smutno, że tak prędko odjeżdżać musicie..
Stali teraz wszyscy w pośrodku pokoju, małomówni i pochmurni.
— Co trzeba, to trzeba! — rzekł Aleksander, i schyliwszy się, obojętnie pocałował rękę Szyszko-