Strona:PL Eliza Orzeszkowa-Jędza.djvu/121

Z Wikiźródeł, wolnej biblioteki
Ta strona została uwierzytelniona.

lub urzędnikiem pocztowym przed samą jej twarzą skręcała się w polce lub walcu, tańczonym pod takt obertasa: ona zdawała się tego nawet nie spostrzegać, i tylko coraz częściej i na dłużej przymykała powieki, jakby pragnęła zatrzymać w źrenicach zjawiający się przed nimi obraz innych, dalekich twarzy i postaci. Podniosła je przecież i wyrzuciła z oczu płomień gniewu, gdy pokój napełnił się wybuchem nagłego, chóralnego śmiechu.
Młode pary przestały tańczyć, urwała się muzyka ślusarza, i wszyscy, zanosząc się od śmiechu, skupili się przy oknie, które z zewnętrznej strony okryło się całe mozaiką ludzkich twarzy. Najbliżej i najwyraźniej, jakby do szyb przyklejone, czerwieniły się tam wielkie twarze dwóch sióstr dewotek (trzeciej coś zapewne przyjść przeszkodziło). Dalej, brudną chustą okryta, dziwnie błogo uśmiechała się wynędzniała Ruchla, a girlandą otaczały ją dzieci różnego wzrostu, z za których jeszcze widać było zagapione twarze szewca i szewcowej, medytacyjny profil studyującego Talmud męża kramarki Lei, kilka par jakby w powietrzu zawieszonych, szeroko otwartych oczu, kilka pobłyskujących, przez młodzików jakichś palonych papierosów. Okno oświetlone, za którem grano i tańcowano, — był to dla tych ludzi ponętny i nadzwyczaj zajmujący teatr, ku któremu tłoczyli się i któremu się przypatrywali, nie zważając na mróz tęgi, który im zarumieniał policzki i nosy, ani na śnieg, w którym powyżej kostek brnęli.
Tańczący wreszcie spostrzegli, że byli aktorami, zabawiającymi dość liczną publiczność; ale nie obraziło i nie zasmuciło to ich bynajmniej. Tak zwykle bywa: kiedy ludziom na smutek się zbierze