Strona:PL Eliza Orzeszkowa-Eli Makower-Tom II.pdf/325

Z Wikiźródeł, wolnej biblioteki
Ta strona została uwierzytelniona.

gasła. Młody człowiek potarł o ścianę domu zapałkę i przy świetle jéj spojrzał na swój srébrny zegarek.
— Kwadrans tylko do pociągu! szepnął. Możemy się spóźnić!
Upłynęło pięć minut jeszcze, a nikt nie ukazywał się w bramie.
— Musi mu tam ciężko iść z zamkiem, rzekł do siebie Klemens; bodaj że z dzisiejszéj roboty nic jeszcze nie będzie.
W niecierpliwości swéj nie mógł dłużéj biernie zachować się na ulicy. Wszedł w dziedziniec i przechodząc od okna do okna, nasłuchiwał za zamkniętemi okiennicami. Nagle głęboką ciszę nocną rozdarło przeciągłe, przeraźliwe gwizdnięcie. Był-to sygnał zbliżającego się ku dworcowi pociągu.
— Ha! zawołał Klemens półgłosem prawie, spóźniliśmy się już! A zresztą... kto wié możebyśmy jeszcze dobiegli!
Nie mógł powstrzymać się dłużéj: zastukał w okienicę, zrazu ostrożnie, potém silniéj. Żadnéj odpowiedzi. Najgłębsza cisza zalegała wnętrze domu. Gwizdnięcie powtórzyło się. Pociąg stawał u ścian dworca. Klemens drgnął cały. Twarz jego w mroku bielała jak chusta. Z całéj siły zatrząsł okiennicą. Tym razem rozespany i przelękniony głos zapytał z wnętrza po żydowsku:
— Kto tam? czego?
— Po Abramka przychodzę! niech wyjdzie tu do mnie na chwilę... natychmiast.. interes pilny!
— Ny! a zkąd tu Abramek? odpowiedział głos łamaną już polszczyzną; jego tu niéma!