Strona:PL Eliza Orzeszkowa-Eli Makower-Tom II.pdf/324

Z Wikiźródeł, wolnej biblioteki
Ta strona została uwierzytelniona.

— A jak nie będę, to co? odmruknął młodzieniec i nie rzuciwszy na matkę ani jednego spojrzenia, wyszedł.
Chaja, zgramoliwszy się z łóżka, zdmuchnęła świécę i drzwi zamknęła. Gdy śród ciemności obracała klucz w zamku, przyszło jéj znowu na myśl, że Abramek, wychodząc, był blady, strasznie blady. Stękając i wzdychając, omackiem doszła do łóżka i utonęła powtórnie w piernatach. Abramek, wyszedłszy na mały ganek, jednym skokiem przesadził parę schodów, dzielących go od bruku dziedzińca, lecz zamiast udać się na prawo ku bramie wiodącej na ulicę, gdzie oczekiwał go towarzysz jego i wspólnik, poskoczył na lewo, w stronę rozwalonego nawpół płotu. Po chwili znajdował się już w obszérnych, pustych zupełnie warzywnych ogrodach. Przebył je szybko; wilgotna, miękka ziemia tłumiła szelest jego kroków. Pięć minut nie upłynęło, a był już na szérokiej bitéj drodze, którą szybkim krokiem zmierzał ku czerniejącéj wśród zmroku masie wyniosłych murów dworca.
Klemens tymczasem przechadzał się po ulicy, uderzając niedbale laseczką o deski drewnianego chodnika i pogwizdując, jakby chciał przez to nadać sobie pozór człowieka niedbale i ze swobodną myślą oczekującego na cóś lub na kogoś. Udawanie to zresztą nie było wcale potrzebném. Na mieście panowała pustka, a tu i owdzie otwarte jeszcze i mdłemi światełkami błyszczące podrzędne szynkowe zakłady, czyniły obecność na ulicy zapóźnionego przechodnia bardzo naturalną.
Czas upływał. Klemens, spokojny całkiem zrazu, zewnętrznie przynajmniéj, począł niecierpliwić się i nawet niepokoić. Ostatnia paląca się dotąd uliczna latarnia za-