Strona:PL Eliza Orzeszkowa-Eli Makower-Tom II.pdf/322

Z Wikiźródeł, wolnej biblioteki
Ta strona została uwierzytelniona.

— Jakto: po tobie? powinieneś był powiedziéć: po nas.
— No, po nas! po nas! odparł smukły, zgrabny młodzieniec. Wszak pojedziemy razem.
— Spodziéwam się! czy ja ci darmo pomagam i tak narażam się? Spokojny zresztą jestem, że słowa mi dotrzymasz, bo wiem że nie dałbyś sobie rady bezemnie. Mam ja teraz znajomości, stosunki, które koniecznie chodzić powinny w parze z twémi piéniędzmi...
— Cyt! syknął wysmukły młodzieniec i zatrzymał się u bramy jednopiętrowego, drewnianego domu. Dom ten miał od ulicy drzwi do połowy oszklone, z nadpisem u góry, ogłaszającym znajdowanie się w tem miejscu bilardu, win, wódek i przekąsek. Przez szyby jego nie przebijało się teraz najmniejsze światełko; okiennice szczelnie były pozamykane.
Dwaj młodzi ludzie zatrzymali się przed bramą, na dziedziniec domu wiodącą. Dziedziniec-to był pusty gospodarskiemi budowlami dokoła ostawiony, a nadniszczonym płotem łączący się z obszérnemi, pustemi w téj porze ogrodami warzywnemi, które znowu przytykały do bitéj drogi, kończącéj się u stóp wspaniałéj budowy dworca.
— No, rzekł jeden z młodych ludzi, czekaj ty tu na mnie... Chodź sobie po ulicy, niby nic, a gdyby tu kto wypadkiem nadjechał lub nadszedł, to zastukaj w to trzecie od bramy okno. Ja tam będę...
— Rozumiem. To okno od stawu taty.
Z temi słowami rozstali się. Jeden z nich wbiegł w dziedziniec, drugi przechadzał się zwolna na małéj przestrzeni w jednę i w drugą stronę, pilnie nadsłuchując