Strona:PL Eliza Orzeszkowa-Eli Makower-Tom II.pdf/321

Z Wikiźródeł, wolnej biblioteki
Ta strona została uwierzytelniona.

niemi i Abramek; zamiast jednak patrzyć na rozłożone przed nimi druki i rysunki, patrzyli oni na siebie. Patrzyli i szeptali długo. Włosy ich stykały się nieledwie ze sobą. Abramek kiedy niekiedy spoglądał na mapę i wiódł po niéj palcem daleko... daleko ku zachodowi. Ręka jego trzęsła się jak w febrze, a na śniade czoło występowały grube, perliste krople potu.




Tego samego dnia, o dość późnéj wieczornéj godzinie, chodnikiem jednéj z ulic, postępowali szybko dwaj młodzi ludzie. Obaj pochylone mieli głowy i oczy wlepione w ziemię, a zamieniali ze sobą słowa urywane i ciche, jakby lękali się, aby ktokolwiek tajemnéj ich rozmowy nie podsłuchał. U okien domów, nizko nad ziemią umieszczonych pozamykano oddawna już okiennice; w sklepach i sklepikach pogasły światła; ruch dzienny miasta miał się już ku końcowi i w coraz głębszą ciszę zapadał. Tu i owdzie tylko świeciła wśród ciemności dopalająca się latarnia, zapóźniony przechodzień przemknął pod ścianą domostw, albo środkiem ulicy przesunęła szybko doróżka miejska. Doróżki ukazywały się nawet często, coraz częściéj, a wszystkie w jednę stronę dążyły, w stronę drogi bitéj, do dworca kolei wiodącéj. Pociąg kolei, idący na zachód, opuścić miał dworzec miejscowy w niespełna godzinę.
— Czy pewny jesteś że nie wróci on pierwéj jak jutro wieczorem? zapytał jeden z młodych ludzi towarzysza swego.
— No, już ty o to spokojnym bądź! Jak on wróci, to już tu po mnie i śladu nie będzie.