Strona:PL Eliza Orzeszkowa-Dziurdziowie.djvu/264

Z Wikiźródeł, wolnej biblioteki
Ta strona została uwierzytelniona.

— Na zdrowie tobie! — odpowiedział starszyna, a do Piotra rzekł. — W sołdaty nie poszedł? ha?
Piotr z jaśniejącą twarzą odpowiedział:
— A nie poszedł; kiedy na niego pora na losowanie przyszła, Jasiuk jeszcze małoletni był, a mnie już chwała Bogu Najwyższemu, pięćdziesiąty siódmy roczek życia mego szedł. Brat mały... ojciec stary... znaczy jemu lgotę dali i został się w chacie; niech za to Pan Bóg będzie pochwalony...
— Ot i wykręcił się zauważył ktoś z boku.
— Nu szczęśliwy! — dorzucił kto inny.
— A szczęśliwy — powtórzył Piotr — kab tylko Pan Bóg we wszystkiém tak błogosławił...
Starszyna znowu szklankę miodu szczęśliwemu parobkowi podawał.
— Pij! — wołał — pij i pamiętaj, kto to taki ten, co ciebie trachtuje!
Chłopak zawahał się, na ojca spojrzał, ale Piotr, którego zaszczyty wszelkie zawsze przyjemnie głaskały, rad zresztą ze skromnego dotąd zachowania się syna, szturchnął go w łokieć i zachęcił.
— Pij, kiedy pan starszyna każe...
Zupełnie już ośmielony i bardzo rozweselony, Klemens, nie poniósł tym razem szklanki wprost do ust, ale podniósł ją w górę z takim giestem, że aż część miodu wylała się z niéj na stół, przytém sam podskoczył...
Kaby tak koń brykał! — zawołał i dopiéro