Strona:PL Eliza Orzeszkowa-Dziurdziowie.djvu/215

Z Wikiźródeł, wolnej biblioteki
Ta strona została uwierzytelniona.

to naprzód niebłogosławieństwo bozkie, a potém, blizka i nieunikniona jego ruina. Inaczéj wcale poglądają ludzie na taką chatę, w któréj rosną i dorastają silni parobcy i pracowite dziéwki, niżeli na taką, w któréj dwoje samotnych ludzi, jak ta para ponurych kretów ziemię kopie, bez radości na teraz, bez widoków na przyszłość. W takiéj chacie ani, chrzcin, ani wesel, ani głośnego igrania chłopców, ani dźwięcznego śpiewania dziewcząt, ludzie do niéj nie zachodzą nigdy i nigdy w niéj do zastawionych bożemi dary stołów nie zasiadają. Żeby tam nie wiedziéć jaki dostatek był, to wprost, okazyi żadnéj nigdy niéma, więc i szacunek ludzki i przyjaźń ludzka nie mają tam kiedy przybyć, objawić się i wzrosnąć. A jeżeli jeszcze w chacie takiéj wieczne pomiędzy małżeństwem kłótnie, krzyki i bijatyki, Panu Bogu na obrazę, ludziom na zgorszenie i śmiech? Wtedy już, chłopie bezdzietny i beznadziejny, na ruinę gospodarstwa i pośmiewisko ludzkie wystawiony, siedź chmurny i milczący, pomiędzy weselącymi się i rozprawiającymi ludźmi, tak jak w ciemnym kącie siedzi Stepan Dziurdzia, złość i zgryzotę swoję przeżuwając. Ile razy odezwał się, tyle razy spostrzegał wyraźnie, że nikt go słuchać nie chciał. Rozprawiano jednak o rzeczy, na któréj on znał się lepiéj niż ktokolwiek inny: o gruntach i łąkach, do których wieś cała pretensyą rościła, i o które dotychczasowemu ich posiadaczowi