Strona:PL Eliza Orzeszkowa-Dziurdziowie.djvu/167

Z Wikiźródeł, wolnej biblioteki
Ta strona została uwierzytelniona.

i wylękłe swe oczy w Rozalkę wlepiła. Inne kobiety pootwierały zrazu usta, potém zwiastunkę dziwnéj wieści pytaniami osypywać zaczęły. Ona ze zwykłą swoją żywością do Piotra się zwróciła.
Chadzi, Pietruk, — zawołała, — tobie skażu. Nikomu, nie skażu, ale tobie skażu. Ty ojciec i pomstowanie za krzywdę syna do ciebie należy.
Piotr wstał za kobietą, która go za rękę chwyciła, do sieni wyszedł. Tam, w pół mroku z kwadrans ze sobą rozmawiali. W izbie tymczasem zapanowała cisza; Budrakowa hładysz do żołądka chorego, niby olbrzymią bańkę, przystawiała. Na dworze dał się słyszéć głos męzki, niecierpliwie wołający Rozalki. Ona mu z sieni krzykliwie odpowiadała. — Zaraz! zaraz! — Stepan, z pługiem zaprzężonym parą koni, zatrzymał się przed chatą stryjecznego brata i żony, doczekać się nie mogąc, klął ją straszliwie. Po kwadransie dopiéro, Piotr wrócił do izby, widocznie wzruszony i rozgniewany. Czoło jego sfałdowało się więcéj jeszcze niż przedtém, a zwykle łagodne oczy rzucały ostre błyski z pod ściągniętych i zjeżonych brwi. Zrazu jednak nic nie rzekł, tylko ze zgiętym grzbietem i pochyloną głową na ławie usiadłszy, splunął i zamruczał:
Zhiń, przepadnij nieczystaja siła!
Potém na syna badawczy wzrok zwrócił i zapytał: