Strona:PL Eliza Orzeszkowa-Dziurdziowie.djvu/131

Z Wikiźródeł, wolnej biblioteki
Ta strona została uwierzytelniona.

W pół godziny potém wrócił do domu kowal. Dzieci ku niemu się rzuciły.
— Tatku, ja w sinieńskiéj wodzie. .
— A ja, tatku, na wysokim drzewie...
— A ja w gęstéj trawie...
— A Jadamek w lesie...
Michałek jedno po drugiém na ręce je brał, jak piórka wysoko nad głowę swą podnosił i, pocałowawszy, na ziemi znowu stawiał. Szeroko przytém i z przyjemnością widoczną rozpytywał się dzieci, co tam w téj wodzie, w téj trawie i na tém drzewie robiły i kiedy to było. Teraz, stał się on mężczyzną zupełnie już dojrzałym, z ramiony od kowalskiéj pracy szeroko rozrosłemi, z twarzą od opalenia prawie bronzową i wielkim, czarnym wąsem, nad łagodnemi usty. Znać w nim było siłę pracownika i powagę człowieka, który tylko od własnéj swéj pracy zależał. Z czarnych oczu jego, gdy dzieci całował i po pełnéj dostatków izbie się rozejrzał, patrzało szczęście. Siadając na ławie, zawołał.
— Zuzulu! zmachałem się przy robocie, mało ręce nie poodpadają! Jeść chcę.
Nigdy prawie inaczéj żony nie nazwał jak zuzulą, imieniem tego miłego ptaka, który wesołym kukaniem oznajmia rozkwitłą wiosnę.
— W mig będzie wieczerza! — wesoło odparła kobieta i postawiła na stole lampkę z długim ko-